Autor: Sherrilyn Kenyon
Tytuł: Miecz ciemności
Wydawnictwo: AMBER
Data wydania: 2011
Ilość stron: 320
Ocena: 6/10
Opis:
Nieśmiertelny o sercu twardym jak kamień poświęci swój mroczny świat dla jedynej kobiety, która potrafi mu się przeciwstawić. Lecz czy ona potrafi oprzeć się namiętności bez granic? Kerrigan, demoniczny władca Camelotu, żył w wiecznym mroku… do dnia
spotkania z piękną Sereną. To ona obudziła w nim dawno zapomniane
tęsknoty. Lecz w okrutnym świecie Kerrigana miłość oznacza słabość, a
król – choćby nieśmiertelny – który jej ulega, traci tron… i życie. Czy
dla śmiertelnej kobiety władca ciemności odważy się spojrzeć w światło
dnia?
Recenzja:
Muszę przyznać, że czytałam już parę książek tej autorki i byłam nimi naprawdę zauroczona. Tematyka, jaką zawsze dobiera Sherrilyn Kenyon, jest wręcz dla mnie idealna. Czasami zdarza się jednak, że trochę za dużo tu romantyzmu, a postacie są naprawdę płytkie i dosyć banalne.
Niemniej jednak cenię sobie twórczość tejże autorki. Zdecydowanie dlatego, że nie znam zbyt wielu pisarek, które z taką wprawą umieszczają swoje postacie w przeszłości.
Głównymi postaciami w tej pozycji są Karrigan - demoniczny władca Camelotu, który dzierży magię
merlina oraz miecz, dzięki któremu jest nieśmiertelny i niepokonany oraz Serena, na pozór zwykła
chłopka, która okazuje się nie być taka zwykła, jak na pierwszy rzut oka się wszystkim wydawało. Już nawet w opisie widać, że jest to połączenie fantasy i romansu, ale jest to definitywnie coś, co lubię, więc nie mam na co narzekać.
merlina oraz miecz, dzięki któremu jest nieśmiertelny i niepokonany oraz Serena, na pozór zwykła
chłopka, która okazuje się nie być taka zwykła, jak na pierwszy rzut oka się wszystkim wydawało. Już nawet w opisie widać, że jest to połączenie fantasy i romansu, ale jest to definitywnie coś, co lubię, więc nie mam na co narzekać.
„Uwijamy się jak mrówki, tańcząc pod dyktando naszej królowej, a życie
mija, kiedy marzymy o lepszych czasach i lepszych miejscach. Potem,
pewnego dnia, który przychodzi aż nazbyt wcześnie, budzisz się i
widzisz, że jesteś już stara, pomarszczona i wciąż pracujesz dla innych,
a jedyne wspomnienia, jakie masz, dotyczą ciężkiej pracy i cierpień.
Twoje możliwości przeminęły, nie zostawiając nic po sobie. Nic, oprócz
nienawiści i goryczy, które towarzyszą ci aż do grobu.”
Muszę przyznać, że bardzo polubiłam Serenę. Jest ona naprawdę szczerą i sympatyczną dziewczyną, która jest odważna i zawsze mówi to, co akurat myśli. Jej szczególnym znakiem jest to, że każdym widzi dobro - nawet, jeśli jest to sam Diabeł.
Wydaje mi się również, że Karrigan mógł być lepiej wykreowany. Przez połowę książki czułam do niego niechęć i raczej nie darzyłam go sympatią. Wszystko się jednak zmieniło, gdy poznałam już, co kierowało jego postępowaniem, wyborami i zachowaniem. Uważam jednak, że autorka naprawdę mogła się bardziej przyłożyć do tego, aby stworzyć z niego kogoś takiego, kto idealnie pasuje pod rysopis "demonicznego władcy".
„Wcześniej czy później życie niszczy wszystkie nasze możliwości.”
Fabuła jest wciągająca i naprawdę interesująca. Opowiada ona o losach Sereny, która trafia (za sprawą naszego głównego bohatera) do Camelotu. No cóż, jakoś musiała się zacząć ich lovestory, czyż nie?
Sherrilyn Kenyon przeplotła ze sobą naprawdę różne wątki i muszę przyznać, ze wyszło jej to naprawdę dobrze. Czytelnik nie jest w stanie się nudzić, chociaż wydaje mi się, że autorka jest niepoprawną romantyczką i przelewa tą część siebie do swoich utworów.
Patrząc na okładkę, czuję się raczej tak, jakby za chwilę ktoś miał mi oznajmić, że to zwykły erotyk. Nawet pomijając ten księżyc w tle... No cholera! Zazwyczaj tak prezentują się właśnie romanse.
Żałuję, że twórcy nie wysilili się trochę i nie stworzyli czegoś... lepszego? ładniejszego?
Co do jej stylu - wspomniałam już, że Sherrilyn Kenyon ma niebywały talent do opisywania przygód rozgrywających się w przeszłości - najczęściej w oparciu o mity i legendy. Nie dodałam jednak, że ma tak lekkie pióro i tak fenomenalne poczucie humoru, że jej książki praktycznie dosłownie się połyka, a raczej pożera wzrokiem.
Żałuję tylko tego, że w tej pozycji, nie było aż tak wielu innych emocji, nie licząc miłosne wątków. Przeważnie jest ich o wiele więcej i są na tyle zróżnicowane, że czytelnik nie odczuwa aż tak bardzo tego całego romansu (czytaj: nie rzyga tęczą).
Patrząc na okładkę, czuję się raczej tak, jakby za chwilę ktoś miał mi oznajmić, że to zwykły erotyk. Nawet pomijając ten księżyc w tle... No cholera! Zazwyczaj tak prezentują się właśnie romanse.
Żałuję, że twórcy nie wysilili się trochę i nie stworzyli czegoś... lepszego? ładniejszego?
Co do jej stylu - wspomniałam już, że Sherrilyn Kenyon ma niebywały talent do opisywania przygód rozgrywających się w przeszłości - najczęściej w oparciu o mity i legendy. Nie dodałam jednak, że ma tak lekkie pióro i tak fenomenalne poczucie humoru, że jej książki praktycznie dosłownie się połyka, a raczej pożera wzrokiem.
Żałuję tylko tego, że w tej pozycji, nie było aż tak wielu innych emocji, nie licząc miłosne wątków. Przeważnie jest ich o wiele więcej i są na tyle zróżnicowane, że czytelnik nie odczuwa aż tak bardzo tego całego romansu (czytaj: nie rzyga tęczą).
„Wartość ma tylko to, na co człowiek zasłużył albo dostał w darze, bez przymusu.”
Pozycję tę polecam zdecydowanie każdemu, kto miałby ochotę zapoznać się z mrocznym uczuciem, jakie narodziło się pomiędzy naszymi bohaterami. Mam nadzieję, że spodoba wam się to, co tworzy Sherrilyn Kenyon tak, jak mnie.
Chyba nie moje klimaty, ale nie wykluczam, że jak mi wpadnie w ręce to nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńJa żałuję, że wydawnictwa kompletnie się wycofały się z jej książek. Teraz Jaguar ma wprowadzić jej nową serię, ale to jednak nie będzie to samo co książki pokroju "Rozkoszy nocy" lub właśnie "Miecza ciemności".
OdpowiedzUsuń