Autor: Raymond Benson
Tytuł: Dying Light. Aleja koszmarów
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2015
Ilość stron: 280
Ocena: 4/10
Opis:
Świat w obliczu światowej pandemii...
Na kilka tygodni przed Światowymi Igrzyskami Atletycznymi w Harranie
pojawiają się dziwne przypadki zachorowań. Nagle znikają sąsiedzi,
spokojny dotąd ojciec morduje brutalnie rodzinę, żebrak zaczyna się
zachowywać jak wściekły pies... Zewsząd dochodzą nieludzkie wrzaski i
widać wszechobecne ślady ugryzień. A wszystko to w przededniu
międzynarodowej imprezy sportowej...
W sobotę, w dzień apogeum Tragedii Światowych Igrzysk Atletycznych, Harran ogarnęły nieprzeniknione ciemności...
Mel Wyatt przyjechała z rodziną do miasta na Światowe Igrzyska
Lekkoatletyczne niemal miesiąc wcześniej. Nigdy dotąd nie opuściła
Stanów Zjednoczonych. Wycieczka do państwa-miasta Harranu była niczym
spełnienie egzotycznego snu. Nie spodziewała się, jak szybko stanie się
on koszmarem...
Oboje rodzice już nie żyli, a o losie brata Paula nie miała najbledszego
pojęcia. Czy nadal żył i przede wszystkim, czy uległ przemianie? Czy
jej samej uda się zachować człowieczeństwo jeszcze przez choćby jeden
dzień? Czy istniał dla niej ratunek w postaci antidotum, czy powinna
sobie palnąć w łeb tu i teraz? Nie chciała zostać rozszarpana i pożarta
żywcem, ale nie chciała również stać się bestią. Nie mając nic do
stracenia, Mel postanawia wyruszyć do miasta w poszukiwaniu leku. Po
drodze musi jednak pokonać Koszmarną Aleję, teren opanowany przez żądne
krwi hordy Zarażonych...
Recenzja:
Lubię gry komputerowe - może we wszystkie nie gram, bo nie idą mi one jakoś wybitnie dobrze, ale orientuję się w tych, które zdobywają sobie całkiem sporą liczbę fanów. Takim też sposobem po raz pierwszy usłyszałam o tym tytule.
Spodziewałam się czegoś dobrego - naprawdę. Gra bowiem zdobywała raczej pozytywne opinie i nie miałam powodu sądzić, że książka będzie gorsza. Wiecie, Zarażeni od razu ładnie skojarzyli mi się z zombie, a te istoty, chociaż nie są moimi ulubionymi, to jednak nasuwają mi myśl, że będzie to coś ciekawego, wartego poświęconego czasu. Tym razem tak nie było.
Główną bohaterką tejże pozycji jest Melania Wyatt - chociaż wszyscy mówią do niej raczej "Mel". Można powiedzieć, że jest to osoba, która znalazła się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie i została wplątana w coś, co definitywnie należy do koszmarów.
Mówiąc kilka słów o tej dziewczynie - jest to sportsmenka, która od dawna chciała wystartować w Światowych Igrzyskach Atletycznych - co więcej, miała spore szanse na to, aby je wygrać. Nic więc dziwnego, że wraz z rodzicami i młodszym, chorym na autyzm bratem, udali się do Harranu - miejsca, które już wtedy objęte było plagą. Z tym jednym, małym wyjątkiem... że nikt o tym nie mówił, a wszystkie ostrzeżenia na temat dziwnych przypadków... zostały zwyczajnie zlekceważone.
Mel jest typową kobietą-wojowniczką. Nie poddaje się, z uporem dąży do wyznaczonych przez siebie celów, stara się osiągnąć sukces i walczyć o to, w co wierzy. Wydaje mi się, że jej silny charakter spowodował właśnie to, iż zdołała przeżyć aż tak długo.
Fabuła kręci się właściwie wokół życia Mel, a raczej tego, jak udaje jej się przeżyć, jak wygląda każda minuta - jak zdobywa pożywienie, co pije, gdzie śpi, jak się broni. Przeplecione jest to retrospekcjami, które pozwalają nam poznać początek całej tej historii. Nie zmienia to jednak faktu, iż jest ona... przewidywalna. Nie dzieje się nic, czego już wcześniej nie czytałam, albo nie oglądałam.
"Dying Light. Aleja koszmarów" okazała się naprawdę schematowa - chociaż naprawdę miałam ogromną nadzieję, że będzie inaczej. Cały potencjał został jednak zniszczony, podeptany i zrównany z ziemią. Inaczej ująć się tego nie da.
Okładka jest ładna, nawiązuje do treści książki i można powiedzieć, że jest jednym z jej największych atutów. Co z tego, że ślicznie wygląda na zewnątrz, jak jej wnętrze nie jest już takie ciekawe?
Co do stylu autora - jest on naprawdę bardzo prosty. Przeważają zdania, które zawierają zaledwie kilka słów. Język jest bardzo ubogi - tak naprawdę, gdyby zmienić tylko tematykę, to twórca ten spokojnie mógłby pisać książki dla dzieci i nawet nie musiałby się specjalnie wysilać. Wydaje mi się, że mógłby popracować nad swoim warsztatem literackim.
Sam pomysł na zakończenie tej powieści... trochę mnie dobił. Raymond Benson nie wymyślił niczego normalnego. To była jedyna rzecz, która mnie zszokowała. Nie spodziewałam się, że jego bohaterka okaże się aż taką idiotką.
Co więcej, dopisek w stylu "Zainteresowała cię historia? Zagraj w grę Dying Light, aby poznać losy innych bohaterów" był dla mnie niczym innym, jak zwykłą reklamą, która po przeczytaniu tej książki jest wręcz komiczny.
Myślę, że już nigdy nie sięgnę po książkę, która będzie napisana na podstawie jakiejś gry - z nawiązaniem, okej, dam szansę - ale nie, jeśli realia są praktycznie takie same. Tego typu pozycje niszczą bowiem opinię o grze, a tego wybaczyć nie mogę!
Czy zachęcam do przeczytania? Niekoniecznie. Dla mnie to była strata czasu. Jeśli jednak uważacie, że powinniście to przeczytać... to mogę jedynie życzyć mile spędzonego czasu - powinno się to wam przydać.
KOlejna negatywna ocena tej książki jaką czytam w zaledwie dwa dni. Tracę chęć aby ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńHmm, ciekawa rzecz książka współgrająca z grą komputerową. Najczęściej bardziej znane jest zestawienie film-gra.
OdpowiedzUsuńO powyższym nic nie słyszałam. Jednak po ocenie nawet nie chce mi się zacząć interesować tą książką. Niektóre są dobre, niektóre... no, takie sobie. Dzięki za opinię, z powyższego komentarza wnioskuję, że nie tylko Ty spisujesz ją na straty.
Pozdrawiam serdecznie, pozwolę zachęcić do odwiedzenia mojego bloga, na których akurat dzisiaj umieściłam post o tematyce gier.
herbivicus.blogspot.com