wtorek, 1 maja 2018

Ernest Cline - "Player one"


Autor: Ernest Cline
Tytuł: Player One
Wydawnictwo: Feeria
Rok wydania: 2018
Ilość stron: 502
Ocena: 8/10

Opis:
Jest rok 2045. Ziemia jest okropnym miejscem. Zasoby ropy się wyczerpały. Klimat się rozregulował. Na planecie panują głód, bieda i choroby. Większość ludzi ucieka od przytłaczającej rzeczywistości, prowadząc wirtualne życie w OASIS, pełnej rozmachu utopii online, gdzie można być, kim się chce i spokojnie funkcjonować, grać i zakochiwać się na jednej z tysiąca planet. Wade Watts żyje w OASIS od wczesnego dzieciństwa i podobnie jak wielu innych, ma obsesję na punkcie Miedzianego Klucza, cyfrowego „wielkanocnego jajka”, ukrytego gdzieś głęboko w cyfrowej rzeczywistości. Schował go przed śmiercią tam założyciel OASIS, James Halliday, multimiliarder.
Ten, kto go znajdzie, odziedziczy jego majątek i przejmie kontrolę nad grą.
Przez całe lata miliony ludzi próbowały odnaleźć ten skarb; jedyną wskazówką była wiedza, że prowadzące do celu zagadki są oparte na kulturze masowej końca XX wieku. Ale to właśnie Wade natrafia na klucz do pierwszego zadania i nagle odkrywa, że w desperackim wyścigu po największą nagrodę przeciwko sobie ma tysiące konkurentów. Ta coraz bardziej zaciekła rywalizacja wkrótce przenosi się z OASIS do świata rzeczywistego…


Recenzja:
Nie ukrywam, że gdy w zapowiedziach zobaczyłam książkę Ernesta Cline’a, przyciągnęła mnie ona przede wszystkim napisem „film w reżyserii Stevena Spielberga”. Sam opis zaintrygował mnie również na tyle, by chcieć po nią sięgnąć, ale gdy powieść dotarła już do mnie, miałam pewne obawy. Było to już po premierze filmu, którego unikałam jak ognia, żeby sobie niczym nie zaspojlerować, ale nie udało mi się uniknąć płynących z każdej strony ocen – w większości jednak negatywnych. Ale ostatecznie zabrałam się za czytanie. I wiecie co? Player one to kolejny przykład pokazujący, że nie zawsze trzeba słuchać czyjejś opinii, a przede wszystkim nie oceniać książki po tym, jak wypadła jej ekranizacja. Ale wróćmy do samej powieści.

Wade Watts to nastolatek jak każdy inny. Jest sierotą, nie grzeszy pieniędzmi, a do szkoły chodzi w wirtualnej rzeczywistości. Jak miliony ludzi na świecie jest też fanem OASIS, czyli wciągającego wirtualnego świata, który jest lepszy, niż ten rzeczywisty. Dlatego gdy twórca gry umiera i zostawia easter egg ukryte gdzieś w tym świecie po to, by pierwszy gracz, który je odnajdzie, mógł odziedziczyć jego fortunę, Wade staje do konkursu. I pewnego dnia natrafia na pierwszy klucz, ale jego radość nie trwa zbyt długo. Okazuje się, że komputerowa gra nie jest już tylko konkursem i na szali waży się coś cenniejszego nawet od spadku po twórcy OASIS – ludzkie życia.

Przyznam się już na początku, że niestety nie byłam w stanie połapać się we wszystkich nawiązaniach autora do różnych filmów, gier, piosenek głównie z lat 80., ale na szczęście w książce każda z tych kwestii została zwykle rozwinięta tak, by można było spokojnie wszystko zrozumieć. Narrator, osiemnastoletni Wade, prowadził nas zręcznie przez swoją historię i chociaż przyznam, że pierwsze pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt stron były dla mnie dość ciężkie do przebrnięcia, to później wsiąknęłam w akcję bez pamięci. Stworzony przez Cline’a świat był skomplikowany, ale bardzo realistyczny i dzięki temu książka stawała się jeszcze większym źródłem emocji niż mogłam przypuszczać na początku. Chociaż zdarzały się momenty przestoju, przez które brnęłam z niecierpliwością, gdy akcja znowu nabierała tempa, nie potrafiłam odłożyć książki nawet na sekundę. W końcu czytałam ją w drodze na spacer, podczas rodzinnego spotkania, w drodze powrotnej, a potem do później nocy w domu. Miałam wrażenie, że mnie samą pochłania OASIS, w które tak łatwo wsiąknęli wszyscy bohaterowie i nie było w tym nic dziwnego. Ten świat zwyczajnie uzależniał (nawet jeśli udowadniano, że tak nie jest!).

Sam Wade jest postacią ciekawą, sprytną, chociaż niektóre jego zachowania trochę mnie drażniły. Jest typowym geekiem, zna się na OASIS, a przede wszystkim jej założycielu jak każdy inny jajogłowy z książki, ale jego wiedza zakrawa w pewnych momentach o obsesję. Jednak dzięki jego zaangażowaniu, jego sytuacji w życiu oraz jego charakterowi bardzo go polubiłam i kibicowałam mu przez cały czas. Również wątek miłosny, który się tutaj pojawił, choć dość nietypowy, był czymś, czemu przyglądałam się z uwagą. Dodawał też całej historii pewnego uroku i nie zdawał się naciągnięty czy pisany na siłę.

Ernest Cline przedstawił nam świetną wizję przyszłego świata opartego na wirtualnej rzeczywistości. Jego bohaterowie chociaż zatracali się w OASIS i nie znali innego życia, dla mnie byli jak najbardziej realistyczni, potrafiłam wczuć się w ich sytuację i z przejęciem obserwować kolejne kroki, wyniki w Tabeli oraz następne potyczki czy spotkania. Książka mnie nie zawiodła, mogę wręcz z ogromną pewnością stwierdzić, że okazała się o wiele lepsza niż przypuszczałam. Dlatego zapewne zdecyduję się w końcu pójść też obejrzeć film (raz kozie śmierć), a do samej powieści wrócę pewnie jeszcze kilka razy, bo uwielbiam tak robić, gdy natrafiam na dobry kawałek literatury. Wam mogę powiedzieć już tylko jedno: żeby się przekonać, jak to jest naprawdę z Playerem One, po prostu sami zdecydujcie się na sięgnięcie po książkę. Kto wie, może i was wciągnie OASIS, a Wade stanie się waszym wirtualnym przewodnikiem i mistrzem?

Za książkę dziękuję wydawnictwu Feeria

3 komentarze:

  1. Z pewnością warto odbić się od rzeczywistości i wejść w świat wykreowany przez Autora, by przekonać się po raz kolejny, że pokłady ludzkiej wyobraźni są nieograniczone. Taki relaks i powrót z "innego światza" często pozwala na ocenę realnych problemów z innej perspektywy.
    Laurel

    OdpowiedzUsuń
  2. W dzisiejszych świat rzeczywisty często zostaje zastąpiony światem wirtualnym i już od najmłodszych last dzieci wolą komputery niż zabawy na świeżym powietrzu. Nie oglądałam filmu, co do książki z chęcią poznam Sama i jego poszukiwania "easter egg".

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdarzyło mi się przeczytać w necie, że książka ta bardzo kogoś rozczarowała. A potem znowu i znowu i znowu. A tutaj inna opinia i nawet wysoka ocena. Zastanawia mnie tylko fakt, że wśród tamtych opinii, często zdarzały się bardzo do siebie podobne sformułowania, więc ogarnęła mnie wątpliwość w obiektywizm tamtych recenzji. No i w końcu doczekałam się recenzji, która przedstawia książkę taką, jaka jest. Obnaża jej słabe strony, ale i podkreśla jej walory. I nie jest przepisaniem czyiś opinii- za co dziękuję Recenzentom Książkowiru. Osobiści z przyjemnością sięgnę po książkę i wcale się nie zdziwię, gdy okaże się, że to Wasze opinie pokrywają się z moimi odczuciami ( co już niejednokrotnie miało się zdarzyło)

    OdpowiedzUsuń