Autor:
Ernest Cline
Tytuł:
Player One
Wydawnictwo:
Feeria
Rok
wydania: 2018
Ilość
stron: 502
Ocena: 8/10
Opis:
Jest
rok 2045. Ziemia jest okropnym miejscem. Zasoby ropy się wyczerpały. Klimat się
rozregulował. Na planecie panują głód, bieda i choroby. Większość ludzi ucieka
od przytłaczającej rzeczywistości, prowadząc wirtualne życie w OASIS, pełnej
rozmachu utopii online, gdzie można być, kim się chce i spokojnie funkcjonować,
grać i zakochiwać się na jednej z tysiąca planet. Wade Watts żyje w OASIS od
wczesnego dzieciństwa i podobnie jak wielu innych, ma obsesję na punkcie
Miedzianego Klucza, cyfrowego „wielkanocnego jajka”, ukrytego gdzieś głęboko w
cyfrowej rzeczywistości. Schował go przed śmiercią tam założyciel OASIS, James
Halliday, multimiliarder.
Ten,
kto go znajdzie, odziedziczy jego majątek i przejmie kontrolę nad grą.
Przez
całe lata miliony ludzi próbowały odnaleźć ten skarb; jedyną wskazówką była
wiedza, że prowadzące do celu zagadki są oparte na kulturze masowej końca XX
wieku. Ale to właśnie Wade natrafia na klucz do pierwszego zadania i nagle
odkrywa, że w desperackim wyścigu po największą nagrodę przeciwko sobie ma
tysiące konkurentów. Ta coraz bardziej zaciekła rywalizacja wkrótce przenosi
się z OASIS do świata rzeczywistego…
Recenzja:
Nie ukrywam, że gdy w zapowiedziach zobaczyłam
książkę Ernesta Cline’a, przyciągnęła mnie ona przede wszystkim napisem „film w
reżyserii Stevena Spielberga”. Sam opis zaintrygował mnie również na tyle, by
chcieć po nią sięgnąć, ale gdy powieść dotarła już do mnie, miałam pewne obawy.
Było to już po premierze filmu, którego unikałam jak ognia, żeby sobie niczym
nie zaspojlerować, ale nie udało mi się uniknąć płynących z każdej strony ocen
– w większości jednak negatywnych. Ale ostatecznie zabrałam się za czytanie. I
wiecie co? Player one to kolejny
przykład pokazujący, że nie zawsze trzeba słuchać czyjejś opinii, a przede
wszystkim nie oceniać książki po tym, jak wypadła jej ekranizacja. Ale wróćmy
do samej powieści.
Wade Watts to nastolatek jak każdy inny. Jest sierotą,
nie grzeszy pieniędzmi, a do szkoły chodzi w wirtualnej rzeczywistości. Jak miliony
ludzi na świecie jest też fanem OASIS, czyli wciągającego wirtualnego świata,
który jest lepszy, niż ten rzeczywisty. Dlatego gdy twórca gry umiera i
zostawia easter egg ukryte gdzieś w
tym świecie po to, by pierwszy gracz, który je odnajdzie, mógł odziedziczyć
jego fortunę, Wade staje do konkursu. I pewnego dnia natrafia na pierwszy
klucz, ale jego radość nie trwa zbyt długo. Okazuje się, że komputerowa gra nie
jest już tylko konkursem i na szali waży się coś cenniejszego nawet od spadku
po twórcy OASIS – ludzkie życia.
Przyznam się już na początku, że niestety nie byłam w
stanie połapać się we wszystkich nawiązaniach autora do różnych filmów, gier,
piosenek głównie z lat 80., ale na szczęście w książce każda z tych kwestii
została zwykle rozwinięta tak, by można było spokojnie wszystko zrozumieć. Narrator,
osiemnastoletni Wade, prowadził nas zręcznie przez swoją historię i chociaż przyznam,
że pierwsze pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt stron były dla mnie dość ciężkie
do przebrnięcia, to później wsiąknęłam w akcję bez pamięci. Stworzony przez
Cline’a świat był skomplikowany, ale bardzo realistyczny i dzięki temu książka
stawała się jeszcze większym źródłem emocji niż mogłam przypuszczać na
początku. Chociaż zdarzały się momenty przestoju, przez które brnęłam z
niecierpliwością, gdy akcja znowu nabierała tempa, nie potrafiłam odłożyć
książki nawet na sekundę. W końcu czytałam ją w drodze na spacer, podczas rodzinnego
spotkania, w drodze powrotnej, a potem do później nocy w domu. Miałam wrażenie,
że mnie samą pochłania OASIS, w które tak łatwo wsiąknęli wszyscy bohaterowie i
nie było w tym nic dziwnego. Ten świat zwyczajnie uzależniał (nawet jeśli udowadniano,
że tak nie jest!).
Sam Wade jest postacią ciekawą, sprytną, chociaż
niektóre jego zachowania trochę mnie drażniły. Jest typowym geekiem, zna się na
OASIS, a przede wszystkim jej założycielu jak każdy inny jajogłowy z książki, ale jego wiedza zakrawa w pewnych momentach o
obsesję. Jednak dzięki jego zaangażowaniu, jego sytuacji w życiu oraz jego
charakterowi bardzo go polubiłam i kibicowałam mu przez cały czas. Również wątek
miłosny, który się tutaj pojawił, choć dość nietypowy, był czymś, czemu
przyglądałam się z uwagą. Dodawał też całej historii pewnego uroku i nie zdawał
się naciągnięty czy pisany na siłę.
Ernest Cline przedstawił nam świetną wizję przyszłego
świata opartego na wirtualnej rzeczywistości. Jego bohaterowie chociaż
zatracali się w OASIS i nie znali innego życia, dla mnie byli jak najbardziej
realistyczni, potrafiłam wczuć się w ich sytuację i z przejęciem obserwować
kolejne kroki, wyniki w Tabeli oraz następne potyczki czy spotkania. Książka mnie
nie zawiodła, mogę wręcz z ogromną pewnością stwierdzić, że okazała się o wiele
lepsza niż przypuszczałam. Dlatego zapewne zdecyduję się w końcu pójść też
obejrzeć film (raz kozie śmierć), a do samej powieści wrócę pewnie jeszcze
kilka razy, bo uwielbiam tak robić, gdy natrafiam na dobry kawałek literatury. Wam
mogę powiedzieć już tylko jedno: żeby się przekonać, jak to jest naprawdę z Playerem One, po prostu sami zdecydujcie
się na sięgnięcie po książkę. Kto wie, może i was wciągnie OASIS, a Wade stanie
się waszym wirtualnym przewodnikiem i mistrzem?
Za książkę dziękuję wydawnictwu Feeria
Z pewnością warto odbić się od rzeczywistości i wejść w świat wykreowany przez Autora, by przekonać się po raz kolejny, że pokłady ludzkiej wyobraźni są nieograniczone. Taki relaks i powrót z "innego światza" często pozwala na ocenę realnych problemów z innej perspektywy.
OdpowiedzUsuńLaurel
W dzisiejszych świat rzeczywisty często zostaje zastąpiony światem wirtualnym i już od najmłodszych last dzieci wolą komputery niż zabawy na świeżym powietrzu. Nie oglądałam filmu, co do książki z chęcią poznam Sama i jego poszukiwania "easter egg".
OdpowiedzUsuńZdarzyło mi się przeczytać w necie, że książka ta bardzo kogoś rozczarowała. A potem znowu i znowu i znowu. A tutaj inna opinia i nawet wysoka ocena. Zastanawia mnie tylko fakt, że wśród tamtych opinii, często zdarzały się bardzo do siebie podobne sformułowania, więc ogarnęła mnie wątpliwość w obiektywizm tamtych recenzji. No i w końcu doczekałam się recenzji, która przedstawia książkę taką, jaka jest. Obnaża jej słabe strony, ale i podkreśla jej walory. I nie jest przepisaniem czyiś opinii- za co dziękuję Recenzentom Książkowiru. Osobiści z przyjemnością sięgnę po książkę i wcale się nie zdziwię, gdy okaże się, że to Wasze opinie pokrywają się z moimi odczuciami ( co już niejednokrotnie miało się zdarzyło)
OdpowiedzUsuń