Autor: P.D. Hutton
Wydawnictwo: WasPos
Data wydania: 2020
Ilość stron: 428
Ocena: 5/10
Opis:
On: Lewes to małe miasto, gdzie wszyscy się znają. Kocham je z wielu powodów, a jedną z nich jest stabilność. Pojawienie się Alex, mojej nowej sąsiadki, w jakiś sposób zaburza mój porządek dnia. Nie jest w moim typie, choć ma obłędnie długie nogi i potrafi fenomenalnie gotować. Jest za to skomplikowana i chyba nie do końca potrafi sobie poradzić z czymś co przydarzyło jej się w przeszłości. Nie wiem, w którym momencie dokładnie się w niej zakochałem, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
Ona: Max jest właścicielem krwiożerczego psa o imieniu Dexter. No dobra nie jest on krwiożerczy, ale jest ogromny i może człowieka przestraszyć. Jest wieczną gadułą, bywa niesamowicie wścibski i chyba nie ma w miasteczku osoby, która by go nie kochała. Jednak choć wygląda na wyluzowanego gościa widzę, jakie spustoszenie wywołała w nim ostatnia misja. Nie wiem, czemu mam do niego taką słabość. Może chodzi o to, że jako jedyny potrafi sprawić, że mam ochotę się śmiać. A może po prostu chodzi o samo jego towarzystwo. Przy nim czuję spokój, a chyba tego mi najbardziej brakowało w ostatnich miesiącach.
Zawierają niezobowiązujący układ. Max wyremontuje jej dom, a ona będzie dla niego gotowała i dotrzymywała towarzystwa. Nic nie zapowiadało, tego że się w sobie zakochają. Dwa złamane serca wydawały się odporne na kolejne uczucie. Jednak każde spotkanie zbliża ich do siebie. Każdy kolejny posiłek sprawia, że chcą więcej. Niewinny flirt zmienia się w potrzebę zrozumienia i chronienia drugiej osoby. Jednak problem jest taki, że Alex nie planuje zamieszkać w Lewes na stałe. Przyjechała tu, aby pozbierać się po skandalu, w jakim brała udział w Londynie. Za jakiś czas wróci do bycia szefową wydawnictwa i zapomni o małym miasteczku, gdzie spędziła resztę wakacji. Dlatego Max musi użyć nie tylko swojego uroku, aby zatrzymać ją przy sobie. Na szczęście wojsko nauczyło go, by nigdy się nie poddawać.
Recenzja:
W piątek 13-tego pragnę zrecenzować dla Was książkę, która niestety okazała się dosyć przeciętna, mimo fascynującego opisu i okładki, która wręcz zachęca do czytania. Niestety, jeden z moich ulubionych wątków: miłości między sąsiadami, nie został przedstawiony tak, jakbym sobie tego życzyła. Niemniej jednak ta pozycja naprawdę nie jest tragiczna - ot, lekkie czytadełko, które umili wieczór, ale które w pewnych kwestiach należałoby dopracować. Jest to jednak debiut autorki i mogę śmiało powiedzieć, że wydaje mi się, że jest potencjał do tego, żeby kolejna książka spodobała mi się bardziej niż ta. No, mniejsza, przejdźmy do konkretów.
Max brał udział w wojnie, gdzie patrzył na śmierć najbliższych mu kumpli. Po powrocie do ojczyzny, zrywa on większość więzów, które łączą go z Londynem i wyjeżdża do małego, malowniczego miasteczka, w którym ma mieć ciszę, spokój i upragnioną monotonie. Podobno ma zdiagnozowany zespół stresu pourazowego (w książce notowany jako ZSP, w klasyfikacji raczej notuje się go jako PTSD, ale mimo wszystko było to zrozumiałe) - ale średnio się to dostrzega. Max na samym początku wydaje się sympatyczną gadułą, który lubi bajerować kobiety i zdobywać ich serca. Jest też okoliczną złotą rączką, a kobiety doceniają go na tyle, że Max nie musi nawet gotować.
Wszystko byłoby dalej nudne i "po staremu", gdyby w okolicy, w sąsiednim domu, nie pojawiła się Alex - właścicielka wydawnictwa, w której życiu ostatnio sporo się zadziało. Dziewczyna na początku jest raczej cicha i wycofana, ma też w czterech literach dostosowanie się do lokalnego stylu życia. Ot, właściwie przyjechała ona do miasteczka tylko po to, aby trochę przeczekać skutki skandalu. Dosyć szybko poznaje ona także Maxa i jego psa.
I właściwie tak rozpoczyna się cała historia. Naprawdę, opowiedziałam wam o kilkunastu pierwszych stronach, a powieść ma ich ponad czterysta, więc - jak możecie się spodziewać - trochę się jednak zadzieje. Czasem będzie to fajna, płynna akcja, czasem będzie kilka zgrzytów. Niemniej jednak naprawdę, jak na debiut, nie jest źle. Widzę duży potencjał na przyszłość i mam nadzieję, że nie zostanie on zmarnowany. Bo pomysły są - często fajne - tylko czasem wymagane jest większe dopracowanie pewnych idei.
Największym minusem, jeśli chodzi o tę książkę, jest według mnie bohater. Niestety, nie byłam w stanie polubić Maxa na samym początku - szczególnie po tych fragmentach, jak stwierdził, że Alex nie jest w jego typie, a później, dosłownie z trzy kartki dalej, zastanawiał się, jaka jest w łóżku. Skoro więc nie polubiłam go na początku, to nie byłam w stanie zrobić tego później, chociaż odrobinę się z czasem poprawił. Może też, gdyby bardziej skupić się na emocjach, a nie tylko na wydarzeniach, ta powieść (i w szczególności ten bohater) zyskałby jeszcze więcej?
Drugim zarzutem jest to, że wydaje mi się, że redakcja została zrobiona dosyć pobieżnie. Na pewno dobra redakcja pozwoliłaby wyeliminować kilka rzeczy. Były też błędy, typu: "Nie ma, za co" - ale to mógłby dostrzec także specjalista od korekty. Niemniej jednak czasem były bardzo nienaturalne zdania pod względem konstrukcji, które sprawiały, że po prostu nawet czytając w myślach, źle to brzmiało. Też pozbycie się niektórych fragmentów, które sprawiały, że tę książkę lepiej by się czytało (jak chociażby wyżej wspomniany fragment o tym rozmyślaniu o seksie z Alex, kiedy Max stwierdził, że kobieta nie jest w jego typie - co było głównym powodem, dla którego całkowicie go skreśliłam na starcie) - ale było też więcej. Powieść ta była małą cegiełką i redaktor naprawdę mógł tutaj poszaleć, aby idealnie doszlifować wszystkie szczegóły i sprawić, żeby fajny pomysł miał też super wykonanie. Czegoś mi tu jednak zabrakło.
Podsumowując: to nie jest zła książka i wiele osób w internecie ocenia ją o wiele wyżej ode mnie. Ja jednak nie byłam w stanie dać więcej, szczególnie w porównaniu do podobnych książek z motywem żołnierza lub sąsiadów. Czytało się miło, mimo tych lekkich problemów z redakcją - spędziłam mimo wszystko naprawdę fajne popołudnie, pełne ciekawych przygód. Czekam na kolejne powieści tej pisarki - mam nadzieję, że będą one jeszcze lepsze, ale zwykle tak jest: że debiut to dopiero początek pracy nad własnym warsztatem pisarskim.
Tym, którzy mimo wszystko są zainteresowani tą książką - życzę miłego czytania. Wszystkich innych zapraszam do szukania czegoś innego.
Podzielam opinie, że okładka i opis zachęcają do poznania tej historii. Szkoda, że na tym wydawnictwo poprzestało i nie wsparło debiutanki w dalszej pracy nad książką. Przyznaje, że czytając recenzję odczułam spokój. Dziwne? Dla mnie - bardzo dziwne.Zazwyczaj czuję Ekscytację albo zniechęcenie, a czasami zdarzają się rozterki. A przy tej recenzji mam odczucie spokoju... takie, aha- debiut, aha- niedopracowany, aha- dużo stron, na których dzieje się, aha- miłe czytadełko, aha- czegoś brakuje, itd. Czy sięgnę po tę książkę? Nie wiem. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, więc pozostawiam tę sprawę losowi.
OdpowiedzUsuńChyba tym razem spasuję. Kompletnie nie ciągnie mnie do siebie ta książka.
OdpowiedzUsuńRaczej spasuję i poszukam czegoś innego.
OdpowiedzUsuńCzytając opis "Stay with me. Dla ciebie wszystko" pomyślałam książka idealnie trafia w moje preferencje, lecz po przeczytaniu recenzji już mi nie śpieszno żeby poznać debiut P.D. Hutton. Książka wydaje się fajna, przyjemna ale czegoś zabrakło emocji czy podekscytowania kiedy się czyta historię bohaterów. Kurczę lubię wątek sąsiadów jak i żołnierzy powracający do domu szkoda. Jeśli trafi w moje ręce to przeczytam lecz nie będzie szukała tej lektury.
OdpowiedzUsuńTeż jestem zazwyczaj rozczarowana niewykorzystanym potencjałem fabularnym.
OdpowiedzUsuńZdaje się, że w pierwszym rzędzie ten opis z okładki jest zbyt długi; nie zachęca do czytania, a zniechęca - powinien byc krótki na temat, dopiero wnętrze książki ma nas zahipnotyzować. To chyba ten pierwszy błąd. Drugim bym nazwała zdjęcie z okładki - jakoś taka hipisowska modelka, która nie za bardzo wie, gdzie jest. I na pewno nie potrafi gotować.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, debiuty najczęściej wychodzą dość słabo, stąd pewnie niewykorzystany potencjał, a jednak... powinno się tu znaleźć coś więcej, coś, co by potwierdziło, że mamy do czynienia z pisarską weną i lekkim niedoborem warsztatu, a tu... trochę taki klops wydawniczy. Po recenzji stwierdzam, że takich książek można wymienić tysiące, po co więc produkować następną kopię?
Patrząc na okładkę widzę Kristen Stewart 😂😂 Nie wiem dlaczego, po prostu dziewczyna na okładce jest podobna do niej,wg mnie. Czyli taka typowa historia miłosna. Czasem lubię po taką sięgnąć, więc jak będzie okazja to przeczytam ☺
OdpowiedzUsuńKolejna lekka i (miejmy nadzieję) chociaż odrobinę przyjemna lektura. Nie dziwię, ze określiłaś ją jako przeciętną. Takie pozycje zazwyczaj przeciętnymi bywają. Umykają z czytelniczej pamięci szybko niczym wiatr, nie pozostawiając żadnego, nawet negatywnego wrażenia.
OdpowiedzUsuńWiele takich książek zalewa rynek wydawniczy, a ja wielokrotnie zastanawiam się, dlaczego wydawcy (zazwyczaj ci sami) nie starają się szukać i wydawać na światło dzienne literatury ambitniejszej, nawet gdyby miała być ciepłym romansem. Nie ona jedna wymaga przeczytania, wymaga recenzji, a nie warta jest takiego zachodu i poświęconego jej czasu.
Zwracam ogromną uwagę na szatę słowną książki. Lubię wartką prozę, żywą, ale przy tym poprawną, operującą różnorodnymi rodzajami wypowiedzeń. Uważam, że każda książka, która rusza na podbój czytelnika, powinna być dopieszczona w każdym calu. Redaktorska flejowatość prowadzi zupełnie w przeciwnym kierunku. Banalny temat, zwyczajna historia miłosna i niezgrabny język. Dobrze, ze projektant okładki spisał się na medal. Jest na czym oko zawiesić.
Aleksandra Miczek