Autor: Jenny Valentine
Tytuł: My przed, my po
Wydawnictwo: Jaguar [współpraca reklamowa]
Data wydania: 2025
Ilość stron: 240
Ocena: 4/10
Opis:
Wyciskająca łzy i łamiąca serce powieść wielokrotnie nagradzanej autorki. Idealna dla fanów Adama Silvery, Kathleen Glasgow i Laury Nowlin.
Jest jedna strona tamtej chwili. I druga.
Przed. I po.
U progu długiego, gorącego lata najlepsze przyjaciółki, Elk i Mab, muszą zmierzyć się z nagłą śmiercią, która zmieni wszystko.
Jedno tragiczne zdarzenie pociąga za sobą konsekwencje, od których nie da się uciec.
Pełna emocji historia, która rodzi pytania o miłość, duchy i niezachwiane więzi przyjaźni.
Recenzja:
Nie złamała mi ta książka serca, bo niestety uważam, że autorzy, którzy są przywołani w opisie, tworzą jednak bardziej wielowymiarowe dzieła, które są niczym emocjonalne rollercoastery lub emocjonalne czarne dziury. Mówiąc w skrócie: taka Kathleen Glasgow i jej twórczość potrafi czytelnika przeżuć i wypluć, by później wiedział tylko tyle: "ja chcę jeszcze raz, mimo że jestem rozbity!". Niestety nie mam tak w przypadku Jenny Valentine.
"My przed, my po" wydaje mi się ważna pod kątem tematu... ale nie porywa, nie wbija w fotel i nie sprawia, że nie można przestać czytać. To tylko kwestia przeciętnej lektury - dobrze spędzonego czasu, ale nic ponad to.
Elk i Mab to najlepsze przyjaciółki. Znają się już dłuższy czas i wydaje się, że nic między nimi nie może się popsuć, nic ich nie może rozdzielić. Nie były w stanie nawet długo się na siebie gniewać, gdy okazało się, że Elk i brata Mab coś do siebie przyciąga. Okazuje się jednak, że los bywa przewrotny i coś jest w stanie jednak je rozdzielić - jest to po prostu śmierć.
Mówi się, że w życiu pewna jest tylko śmierć. Niektórzy dodają także, że podatki, ale to o tym, jak wszechogarniające jest poczucie starty, żałoby i cierpienia dowiaduje się Elk. Widuje ducha Mab, chociaż nikt jej nie wierzy, nikt jej nie słucha. Wydawać by się mogło, że bez Mab wszystko straciło barwy, a Elk zastanawia się, jak ma ruszyć dalej, skoro nawet jej terapeutka, do której chodzi od czasu śmierci babci, milczy przez większość sesji, słuchając tylko długich monologów głównej bohaterki.
Czasem Elk zastanawia się, czy zwariowała. Czasem zastanawia się, jak do tego wszystkiego ma się fizyka, której dziewczyna jest fanką. Innym razem ma wrażenie, że nic nie jest rzeczywiste.
Jenny Valentine stworzyła książkę, której szczególnie zakończenie może trochę zaskoczyć czytelnika. Ja odniosłam jednak wrażenie, że przede wszystkim jest tu wiele wątków potraktowanych po macoszemu, domkniętych na szybko lub nie domkniętych wcale.
I chociaż da się wyczuć, że autorka starała się jak najlepiej oddać emocje związane z tym, że nagle coś się zmieniło, nie do końca byłam w stanie się wczuć i uwierzyć we wszystkie uczucia, które nam tu serwowano. Opisy były czasem zbyt oszczędne, a czasem odnosiłam wrażenie, że brak jest jasnego podziału na to przed i po - dzięki czemu czytelnik trochę wariuje, gubi się i boi się, że zaraz wszystko mu się popląta.
Fajnie jest przedstawiona postać ducha - i rozmów z nim. Zapis był klarowny, sensowny, chociaż dopiero później dowiadujemy się, że to rozmowa "w głowie" - dzięki czemu nie jest dziwne to, że Elk rzuca do siebie całe zdania, a nikt nie zauważa i tego nie komentuje w żaden sposób. No ustalmy, że gdyby to nie było w głowie, pewnie rodzice powinni jakoś zareagować... Tylko jak napisałam wyżej: dowiadujemy się tego stosunkowo późno, dzięki czemu mamy już pewien mętlik i serię pytajników.
Nie jest to najlepsza książka, którą czytałam ostatnio, ale także nie najgorsza. Żałuję mimo wszystko, że oprawa jest kartonowa, nie ma skrzydełek - bo taka okładka się łatwo uszkadza. Natomiast sama grafika jest śliczna - i myślę sobie, że grafik odwalił kawał dobrej roboty, gdyż jak dla mnie jest to najbardziej zachwycający aspekt całego tego tytułu.
Żałuję, że nie byłam w stanie bardziej docenić historii Elk i Mab. Cóż, niby jest to young adult, ale według mnie młodzież może bardziej by to doceniła. Czułam się chyba trochę za stara na tę opowieść, nie byłam ewidentnie grupą docelową, mimo iż czytam sporo młodzieżówek i je uwielbiam.
Jeśli macie ochotę - przeczytajcie "My przed, my po". Wiedzcie jednak, że to nie jest tak wspaniała pozycja, jak może to wybrzmieć po opisie. Moja opinia nie jest jednak samotna - widzę, że w internecie jest wiele osób, które tak jak ja, czują pewien zawód.
Na razie nie mam jej w planie
OdpowiedzUsuń