Autor: Hope S. Ward
Tytuł: Everything I Want
Wydawnictwo: Kreatywne [współpraca reklamowa]
Data wydania: 2025
Ilość stron: 504
Ocena: 5/10
Opis:
On nie wierzył w miłość, ona kochała go od zawsze…
Zander Kane – bezwzględny biznesmen w perfekcyjnie skrojonym garniturze. Onieśmielający, surowy i arogancki. Trzydziestoletni milioner, którego świat dotychczas kręcił się wyłącznie wokół jego firmy i pięknych kobiet.
Lea Rhodes – dwudziestodwuletnia studentka psychologii na Uniwersytecie Columbia i – jak na złość – młodsza siostra najlepszego przyjaciela Zandera, całkowicie poza jego zasięgiem.
Wszystko jednak się zmienia, gdy Lea szuka pracy i pojawia się w firmie ojca Kane’a.
A potem los, jakby kpiąc z postanowień mężczyzny, stawia mu ją na drodze raz jeszcze – w Elysium, klubie, do którego nigdy nie powinna była wejść.
Byli swoim całkowitym przeciwieństwem, niczym…
Światło i mrok.
Anioł i diabeł.
Ale nawet diabeł może zapragnąć anioła… i zrobić wszystko, by go przy sobie zatrzymać.
Recenzja:
Motywy mnie zaintrygowały, opis był ciekawy, a okładka jest genialna - więc sięgnęłam po tę historię i bardzo chciałam ją poznać. Ostatecznie okazało się jednak, że w sumie to "Everything I want" wywołuje we mnie dużo mieszanych uczuć: i ogólnie to uważam, że książka wyszła raczej przeciętnie niż genialnie, ale autorka potencjał do rozwoju definitywnie ma.
Lea studiuje psychologię - wbrew swoim rodzicom, którzy twierdzą, że to prędzej ona sama wyląduje w szpitalu psychiatrycznym, gdy będzie zadawała się z osobami chorymi psychicznie. Nie do końca wiem, jakim cudem dziewczyna ma czas, by podejmować pracę w większym zakresie - ale właśnie to planuje robić. Tyle, że przyjaciel jej brata robi wszystko, by Lea nie dostała jednak zatrudnienia u swojego ojca: niby kierując się szlachetnymi pobudkami, a później Zander wręcz staje na rzęsach, żeby załatwić dziewczynie inną robotę, wykorzystując przy tym dług, który wisi mu jedna z najlepszych organizatorek imprez w Nowym Yorku.
Lea od czasów dzieciństwa właściwie jest zakochana w Zanderze - ale on się nigdy nią nie interesował, a jej brat prędzej by ich udusił, niż pozwoliłby im być razem. Obecnie po zachowaniu Zandera, który właściwie bardziej myśli o Lei niż o swoim wielomilionowym (może miliardowym?) biznesie, trudno byłoby jednak powiedzieć, że czuje on do niej obojętność: chociaż w rozdziałach związanych z jego narracją faktycznie wydawać by się mogło, że on nawet nie zdaje sobie sprawy ze swoich uczuć. Uczyć, które są bardzo widoczne od samego początku.
Właśnie dzięki problemowi przedstawienia emocji i dzięki problemowi z ich opisem w taki sposób, żeby trafiały do czytelnika, uważam, że "Everything I want" to książka dosyć przeciętna, o której łatwo można po przeczytaniu zapomnieć, bo w sumie nic bardziej nie zapada w pamięć. Ludzie zwykle kojarzą coś, co wzbudza w nich jakieś odczucia - te pozytywne lub negatywne - a o tytule, który dziś dla Was recenzuję właśnie można powiedzieć tylko: nic powyżej średniej, takich książek czytałam już mnóstwo.
To, co dla mnie jest zastanawiające, to fakt, że początek tej książki był praktycznie kanciasty. Czytelnik obijał się o nieoszlifowane elementy i zastanawiał się czemu on to sobie robi i czemu on właściwie czyta historię, która zapowiada się bardzo sztampowo - ale też bardzo opornie rozwija jakąkolwiek fabułę pod kątem dynamiki akcji. Jest impuls - jest od razu działanie i odpowiedni efekt, bo pieniądze i koneksje są w stanie załatwić wszystko. Rozumiem też, że jakoś trzeba było zacząć tę opowieść, zrobić tło i wytłumaczyć skąd się mogą wziąć pewne podstawy do historii miłosnej - ale naprawdę odnosiłam wrażenie, że tylko Zander nie zdaje sobie sprawy z własnych uczuć i czytelnik wiedział to przed nim. Autorka nie do końca była w stanie chyba inaczej to przedstawić: ale nie wiem czy to kwestia braku innego pomysłu, wprawy czy przeoczenia, że pewne rzeczy są zbyt oczywiste.
Ale, ale! Jak już jesteśmy w co najmniej połowie historii, coś bardziej zaczyna nabierać tempa. Warsztat autorki bardziej się rozwija, jest więcej sensownych dialogów, opisów i nawet całkiem w porządku opisanych scen erotycznych. Nie jest to co prawda najwyższy możliwy poziom, ale widać już było przebłysk tego, co jest w stanie pokazać Hope S. Ward, jak będzie dalej ćwiczyć i praktykować. Wydaje mi się, że każdy kolejny rozdział jest coraz lepszy - jestem ciekawa jak się to rozwinie w drugim tomie (bo miejcie świadomość, że to dopiero początek) - ale mam wrażenie, że będzie lepiej niż w "Everything I want".
Przede wszystkim pokazuje to, że Hope S. Ward skrywa w sobie więcej talentu niż widać to na początku tej historii - i że warto przebrnąć przez pierwsze rozdziały "Everything I want" i dać jej szansę, by udowodnić, że ta powieść nie jest zwykłym gniotem. Wydaje mi się, że autorka dalej musi ćwiczyć, praktykować sztukę pisania - i może znaleźć sobie dobrych beta czytelników, aby pewne rzeczy wytykali jej na bieżąco, już podczas pisania - aby jej pomysły były bardziej spójne, sensowne i logiczne.
"Everything I want" to mimo wszystko świetne połączenie motywów, które sprawia, że wielu czytelników znajdzie w tym swoje guilty pleasure. Bo nie wątpię, że książka może się podobać - i że niektórzy podczas lektury się będą dobrze bawić. Dla mnie jednak nie powodowała ta pozycja efektu "wow" i wbicia mnie w fotel podczas czytania. Była przeciętna, a miała szansę być na dużo wyższym poziomie, gdyby tylko popracować nad pewnymi aspektami.
Nie jest to więc najlepsza historia, jaką poznałam w październiku. Ale myślę, że kontynuacja będzie lepsza - mam ku temu kilka przesłanek, więc mocno w to wierzę. I czekam na to, by Hope S. Ward udowodniła mi, że się nie mylę, a ona potrafi mnie zachwycić swoją twórczością.
Podsumowując: zadecydujecie czy chcecie przeczytać!
Ciekawa recenzja 😊 książki na dzień dzisiejszy nie mam w planach
OdpowiedzUsuńNie mam tej ksiqzki w planach😅
OdpowiedzUsuńNie planuje czytac. Ale opinia ciekawa 😊
OdpowiedzUsuń