Autor: James Islington
Tytuł: Cień utraconego świata
Cykl: Trylogia Licaniusa, tom 1
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 5 maja 2021
Liczba stron: 882
Ocena: 9,9/10
Opis:
Nie ufaj niczemu, nawet własnemu umysłowi.
Oto świat, w którym magia jest oczywista, niczym istnienie dobra i zła. I podobnie jak zło, do cna znienawidzona.
Oto świat, który za chwilę przestanie istnieć. Z północy nadciąga zagłada, a jedyne, co może stawić jej czoła to właśnie wzgardzona i osłabiona magia.
Młody Davian wyrusza w niebezpieczną podróż na północ. U boku ma przyjaciela a za plecami zostawia zniszczenie, śmierć i grozę. Mimo strachu, każdego dnia wędruje dalej, wszak od powodzenia jego misji zależą losy świata. No, chyba, że jego misja polega na czymś zupełnie innym, niż sądzi i właściwie został wysłany na śmierć.
Może też być tak, że przyjaciel, który dzielnie kroczy u jego boku jest tak naprawdę kimś zupełnie innym, dawny wybawca poświęci go bez mrugnięcia okiem a bohatersko uratowany dzieciak okaże się silniejszy, niż cała drużyna wybawców. Może też być zupełnie inaczej.
Recenzja:
No! Nareszcie jakiś dobry debiut w fantastyce! Zawsze z lekką dozą nieufności podchodzę do nowych autorów, niemniej James Islington zaskoczył mnie jak nikt. Cień utraconego świata może nie jest powieścią idealną, ale… niewiele jej do tego ideału brakuje. Poważnie – ta książka zaparła mi dech w piersi i mam ogromną nadzieję, że niebawem ujrzę tom drugi, bo długie czekanie na dalsze przygody będzie bardzo niesprawiedliwe. I smutne. I prawdopodobnie pogrążę się w rozpaczy, jeśli szybko nie doczekam się kontynuacji…
Zacznijmy jednak od początku, abyście lepiej mogli moje ubolewanie zrozumieć. W Cieniu utraconego świata nie zadurzyłam się od pierwszego wejrzenia – pierwsze kilkadziesiąt stron było dobrych, ale nie takich do zakochania. Ale im dalej w historię, tym bardziej się zaangażowałam, a gdy doszły kolejne ciekawe kreacje magii, a sam autor lepiej rozmalował mi swój świat to… no, wówczas już całkiem przepadłam! Kryje się tutaj również lekki vibe cyklu Ostatnie imperium Brandona Sandersona (co ciekawe – właśnie ten pisarz poleca Trylogię Licaniusa), autorzy dzielą także niezwykłą lekkość w tworzeniu oryginalnych uniwersów i nieprzyzwoicie wciągających opowieści. Cień utraconego świata to jedna z tych książek, które mimo niemal dziewięciuset stron pożera się w błyskawicznym tempie.
Nie umiem jednoznacznie stwierdzić, co darzę największą sympatią w tym tytule, bo mogę tego wymienić wiele – od wcześniej wspomnianego systemu magicznego, po całość stworzonego świata (o którym wiem już sporo, ale wciąż zdaje się kryć mnóstwo przepysznych tajemnic) i plejadę różnorodnych bohaterów. Przy tym ostatnim mogłabym odnaleźć nawet drobną wadę, bo zdarzyły się momenty nieco infantylnego zachowania, ale nie mogę zapomnieć, że niektóre postaci w Cieniu... to ludzie młodzi, więc… raczej ciężko oczekiwać w ich przypadku super-dojrzałego zachowania w każdej kwestii. Zresztą, autor wynagradza te malutkie potknięcia fenomenalnymi rozwiązaniami – również w kwestii akcji oraz zwrotów, które potrafią wcisnąć czytelnika w fotel (i to nie raz, a razy ogrom), a także… rozbudowanych wątków (i relacji), w których utrzymuje konsekwencję. Nic tutaj nie dzieje się od tak, wszystko jest dopracowane i pięknie wyjaśnione. A główny motyw nadciągającej zagłady to… mniam-mniam! Jest po prostu zaje-fajno-bisty.
Cień utraconego świata to przegenialny kawał fantastyki, po który każdy miłośnik tego gatunku powinien sięgnąć. James Islington stworzył przebogaty świat i to pod każdym względem – i elementów fantastycznych, i niepowtarzalnych bohaterów, i fabularnych niuansów oraz innych, bardziej niespotykanych rozwiązań. Ba! Nawet wydanie tej książki jest doskonałe – wewnątrz kryją się cudowne ilustracje Dominika Brońka oraz barwna mapka świata. Cóż mogę powiedzieć? Polecam z całego serca, oka i duszy! <3
Lubię fantastykę i zawsze daję szansę debiutom. Chyba warto sięgnąć po tę książkę
OdpowiedzUsuńCzęsto czytam debiutantów, kto wie co z takiej znajomości wyniknie... Czasem przyjaźń na długie lata.
OdpowiedzUsuńTo musi być moje. Napewno to przeczytam, tylko trochę przeraża mnie ilość stron. Tym razem daruję sobie recenzję, wolę mieć niespodziankę czytając to.
OdpowiedzUsuńDawniej więcej czytałam taka tematykę. Teraz już nie...
OdpowiedzUsuńDebiut marzenie. "Cień utraconego świata" zapowiada się jazda bez trzymanki, bardzo rozbudowane uniwersum przy którym nuda nam nie grozi. James Islington stworzył bardzo bogaty świat, niecodzienną magię, interesujących bohaterów. Przy takiej objętości że książkę czyta się szybko styl pisarza musi być bardzo przyjemny. Z chęcią bym się przekonała. Będę miała na książkę oko.
OdpowiedzUsuńDebiuty mają to do siebie, ze podchodzi się do nich jak do przysłowiowego jeża. I nic w tym dziwnego, bo to trochę tak, jakby się odwijało papierek z czekoladka o nieznanym smaku. Nigdy nie wiadomo, czy ten cukierek, a właściwie jego nowy, nieznany smak, przypadnie nam do gustu.
OdpowiedzUsuńMam jednak wrażenie, że ostatnimi czasy wydawnictwa literackie starają się wypuszczać na rynek debiuty naprawdę dobre, wartościowe, pozostające na długo w pamięci czytelnika. Przynajmniej takie "dopracowane" perełki trafiają w moje ręce. Lubię takie pozycje i nie ukrywam, że wypatruję potem na księgarnianych półkach kolejnych książek z nazwiskiem ich autora na okładce.
Nie po drodze mi z literaturą fantastyczną, niemniej cieszę się, że jej grono zasiliła kolejna książka, do której warto zajrzeć. Koneserzy gatunku na pewno zacierają rączki. W takim bogactwie wykorzystanych już wątków trudno wymyśleć coś nowego, zaskakującego, a z recenzji wynika, że Jamesowi Islingtonowi to się udało. Teraz trzeba mieć nadzieję, ze skoro tak wysoko postawił sobie poprzeczkę w pierwszym starciu, to uda mu się ten poziom utrzymać i jeszcze nieraz zaskoczyć czytelnika kolejną niebanalną fabułą. Trzymam kciuki.
Aleksandra Miczek
Wysoka ocena tego debiutu bardzo kusi. Niestety nie sięgam po książki z tego gatunku literackiego. Niemniej jednak życzę entuzjastom fantastyki niesamowitej uczty literackiej.
OdpowiedzUsuńAle super! Jak ja cieszę się, że coś wspaniałego z fantastyki też pojawia się na naszym rynku wydawniczym.
OdpowiedzUsuńUwielbiam nowe światy, kocham przenosić się do nich i czuć w nich magię- a kreacja tego jest bogata i dopracowana. I jeszcze fabuła, która wydaje mi być wielką zagadką, pełną zwrotów akcji i wbijających w fotel momentów. I zegar tykający, odmierzający czas do zagłady. Coś co kocham, uwielbiam, lubię, całuję ...
"Jest po prostu zaje-fajno-bisty"
Fantastyka to nie jest gatunek, za którym przepadam. Tak więc w tym przypadku sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńMała cegiełka, motyw drogi, misja do wykonania, czyli oklepane tematy, nic nowego. A czy by mi się spodobała, nie wiem, musiałabym zacząć czytać i jakby mnie akcja wciągnęła, mam nadzieję, że akcji i styl autora są tu lepsze niż u Jordana. To wtedy mogłabym zauroczyć się tą książką, a tak, to trudno mi coś powiedzieć 🤔
OdpowiedzUsuńDla mnie to nie powieść do zaczytania się. Nie odnajduję się w takiej tematyce. Przy takich książkach,przepraszam,ale szybciej bym zasnęła niż czytała. Bardzo fajnie,że na książkowym rynku jest tyle fajnych i interesujących gatunków,w których każdy może się zaczytać☺ Książka dla fanów będzie wartościowa i bardzo ciekawa oraz przyjemnie spędzę przy niej czas. Bardzo dziękuję za recenzję😘B.B
OdpowiedzUsuń