Autor: Ludka Skrzydlewska
Tytuł: Puck Off
Wydawnictwo: Editio Red [współpraca reklamowa]
Data wydania: 2025
Ilość stron: 456
Narracja: pierwszoosobowa (dwie perspektywy)
Ocena: 6/10
Opis:
Czy jedna noc z nieznajomym może przewrócić jej życie do
góry nogami?
Kiedy Rosie Gallagher, dwudziestotrzyletnia specjalistka do
spraw public relations, podczas lotu do Calgary poznaje Matta, chłopak od razu
wpada jej w oko. Nawet jeśli wygląda na sportowca, a Rosie obiecała sobie
przecież trzymać się z dala od sportowców. Mimo wszystko pokusa jest zbyt
wielka i para przed przesiadką do Edmonton spędza razem noc.
Mieli się więcej nie spotkać, ale wkrótce się okazuje, że
Matthias Carlsson jest nowym napastnikiem drużyny hokejowej Nafciarzy, a to dla
nich pracuje Rosie, prowadząc ich social media. W dodatku Rosie dostaje zadanie
specjalne - ma zadbać o wizerunek Matta, za którym nikt w Edmonton nie
przepada. Dziewczyna się zgadza, ale stawia jeden warunek: ich relacja musi
pozostać czysto profesjonalna.
Tylko czy hokeista przyzwyczajony do zdobywania wszystkiego,
na czym mu zależy, pójdzie na taki układ?
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.
Recenzja:
Ludka Skrzydlewska jest według mnie jedną z najlepszych polskich autorek. Tyle, że mam wrażenie, jakby z "Puck Off" coś poszło nie do końca tak. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zła książka. Ale jest bardzo przeciętna, a doskonale wiem, na co autorkę stać - i szczególnie w tych tytułach, które początkowo publikowała na Wattpadzie, zanim jeszcze powstały ich papierowe wydania, jestem zakochana - i w ogóle mam wrażenie, że początek kariery autorki to był okres jej najlepszych dzieł. Nie wiem czym to jest spowodowane, ale w dalszym ciągu Ludce Skrzydlewskiej talentu odmówić nie można - tylko... może musi mniej podążać za trendami.
Rosie jest córką hokeisty, a to, jak okropnym był on dla niej ojcem, gdy była dzieckiem, sprawił, że nie chce wiązać się ze sportowcami, a już szczególnie z hokeistami. Tyle, że gdy widzi przystojniaka w samolocie, który wygląda, jakby coś trenował... Cóż, jednorazowe przygody to nie stały związek, prawda? Dokładnie z takiego założenia wychodzi dziewczyna, gdy spędza trochę przyjemnego czasu z nowopoznanym chłopakiem.
Tyle, że kilka dni później okazuje się, że ten chłopak to Matt - nowy nabytek drużyny hokejowej, dla której pracuje Rosie: a że działa ona w social mediach, na których obecnie ma poprawić wizerunek zrekrutowanych zawodników... Sprawa zaczyna się komplikować. I chociaż Matt obiecuje, że nie zdradzi, że wcześniej mieli okazję się lepiej poznać, to proponuje jej też powtórkę - a raczej naciska na wiele powtórek. Rosie wie jednak, że gdyby się miało to odbywać, to byłby to czysto fizyczny układ, który musiałby się odbywać w tajemnicy: ale bardzo ją kusi, żeby to pociągnąć, bo jej ciało doskonale pamięta, jakie cuda potrafił wyczyniać Matt...
Na tyle ciało Rosie pamięta, jak dobry w łóżku jest Matt, że gdybym policzyła, w ilu rozdziałach Rosie była podniecona (i przyznawała się do tego otwarcie sama do siebie), to naliczyłabym ich co najmniej kilkanaście. W pewnym momencie miałam wrażenie, że ona ciągle jest podniecona - cokolwiek Matt by nie zrobił. On sam także się podnieca, nie myślcie, że go to omija - ale jednak króluje w tym wszystkim Rosie. I chociaż do samym scen erotycznych nie mam żadnych zastrzeżeń - było ich sporo, ale były całkiem w porządku opisane - to jednak trochę żałuję, że nie było więcej poznawania się między bohaterami, bo głównie o nich wiemy tylko konkrety.
W pewnym momencie wkurzało mnie też to, że Matt częściej mówił do Rosie per "różyczka" aniżeli "Rosie". I chociaż trochę to rozumiem - ma być słodko, czule, sympatycznie, a nasza główna postać ma się czuć wyjątkowo - to jednak podobało mi się także jej imię, które mogłoby być używane częściej w sytuacjach opartych stricte o ich indywidualną relację.
Autorka w trigger warningach podaje dwie rzeczy, które też tu przywołam, bo myślę, że to jest ważne w kwestii podjęcia świadomej decyzji, czy chcecie przeczytać "Puck Off", czy jednak nie. Mowa tu o ciąży i wątku poronienia. Jest to wszystko pokazane z dużym szacunkiem do kobiety, jej decyzji o własnym ciele, ale także sam motyw starty nie jest potraktowany z lekceważeniem. Myślę też, że Ludka Skrzydlewska zrobiła kawał dobrej roboty z wyszukiwaniem informacji odnośnie tego, jak wygląda proces po poronieniu pod kątem chociażby działań medycznych, bo padają nawet konkretne nazwy. Mam jednak świadomość, że nie są to tematy, o których chce każdy czytać - albo nawet pewnie część osób nie jest w stanie czegoś takiego przeczytać.
Trochę brakło mi pogłębienia sfery uczuć i emocji - nie tylko tych opartych o szczęście i miłość, ale o proces żałoby. Oczywiście nie zostało to w żaden sposób potraktowane po macoszemu, ale pamiętam, gdy autorka tworzyła cegły, które miały blisko tysiąc stron, gdzie dosłownie każdy wątek był rozwinięty w tak wyczerpujący sposób, że jako czytelniczka czułam pełną satysfakcję, bo nie mogłam oczekiwać niczego więcej. Byłam wtedy niczym spełniony człowiek.
Przy "Puck Off" mam wrażenie, że to jeden ze słabszych tytułów Ludki Skrzydlewskiej, a już na sto procent najsłabszy tom serii o hokeistach. I chociaż myślę, że warto wcześniej znać poprzednie części, to bez ich znajomości obstawiam, że też jesteście w stanie w stu procentach zrozumieć opowieść o Rosie i jej sportowcu.
Podsumowując: dalej będę uwielbiać książki tej autorki, ale podkreślam, że "Puck off" w pewien sposób mnie odrobinę zawiodło, mimo że to nie jest zła powieść.

Strasznie jestem ciekawa tej historii, aż się cieszę, że już czeka na mojej półeczce 🥰.
OdpowiedzUsuńSuper recenzja 😊 muszę kiedyś poznać pióro autorki 🙆🏻♀️
OdpowiedzUsuńLubię książki Ludki Skrzydlewskiej. Czasami jedna jest lepsza, a druga mniej, ale i tak przyjemnie się je czyta. Ta książkę mam na półce i czeka na swoją kolej...
OdpowiedzUsuń