środa, 8 października 2025

Tillie Cole - "Napisz mnie po swojemu"

Autor: Tillie Cole

Tytuł: Napisz mnie po swojemu

Wydawnictwo: Filia [współpraca reklamowa z Audioteka]

Data wydania: 2025

Ilość stron: 384

Ocena: 6.5/10


Opis:

Siedemnastoletnia, marząca o karierze pisarskiej, June Scott zawsze chciała napisać wspaniałą historię miłosną. Historię pełną radości, piękna, romansu, który zostaje z tobą jeszcze długo po przeczytaniu ostatniej strony. Ale June jeszcze nigdy nie była zakochana, a gdy nagle dowiaduje się czegoś, co zmienia jej życie, zaczyna się zastanawiać, czy w ogóle będzie jej to pisane.

Wtedy poznaje Jessego Taylora, chłopca, którego zegar również tyka. Żyje tak, jakby każdy dzień był jego ostatnim… bo tak właśnie może być.

Gdy światy June i Jessego się ze sobą zderzają, iskra zmienia się w potężny płomień. Ich dni przesypują się przez palce niczym piasek w klepsydrze, pełne skradzionych pocałunków i spędzonych w spokoju chwil, które zdają się wiecznością. Gdy June opisuje tę miłość własnymi słowami, tworzy coś jeszcze bardziej trwałego – historię dla świata, prezent dla chłopca, który zmienił wszystko.

Bo miłość nie umiera, nawet gdy ludzie odchodzą z tego świata.

Miłość trwa – we wspomnieniach, słowach, w sercach tych, którzy mieli odwagę, by ją poczuć.


Recenzja:

Tillie Cole. Znam chyba wszystkie jej książki, które ukazały się na polskim rynku wydawniczym. To dla mnie synonim takiego opisywania uczuć i emocji, aby czytelnika wyrwać z butów. Nawet jej dark romanse - chociaż to raczej dark erotyki nawet są - mają w sobie taką dawkę uderzeniową w kierunku czytelnika, że ja osobiście potrafiłam przy nich płakać ze wzruszenia lub z takich bardziej smutnych scen (bo cierpienie wręcz mnie uderzało z kart powieści).

"Napisz mnie po swojemu" to nie jest moja ulubiona powieść od tej autorki, co nie zmienia faktu, że jest to pozycja bardzo dobra. Tyle, że Tillie Cole ma już w swoim dorobku poruszanie motywów śmiertelnych chorób - i mam wrażenie, że tamte jakoś mocniej na mnie oddziaływały. Od razu też dodam, że autorka miała w swoim życiu styczność z nowotworem, stratą, żałobą - więc to nie jest tak, że ona nie pisze bez własnej bazy doświadczeń.

June choruje od kilku lat na nowotwór, a jej szanse maleją z każdym kolejnym dniem. W pewnym momencie lekarz rozważa już wdrożenie leczenia paliatywnego, gdy okazuje się, że jest jeszcze jedna nadzieja: eksperymentalne badanie kliniczne, w którym June może wziąć udział, bo jedna z osób, która była do niego wybrana, nie dożyła daty rozpoczęcia procesu. Dla June i jej rodziców to z jednej strony dobra wiadomość, ale z drugiej strony: ogromne wyzwanie, bo jeśli w związku z tym leczeniem się dziewczynie nie poprawi, nie będzie już żadnych więcej opcji.

Na miejscu June poznaje kilka osób, które także załapały się na program ostatniej szansy walki z bardzo zaawanasowanym nowotworem. Szczególnie - już od samego początku - w oko wpada jej Jesse - chłopak, który bardzo późno dowiedział się o swoim poważnym stanie, bo wcześniej myślał, że ból jest kwestią wymagającego sportu, który uprawia.

Można powiedzieć, że miejsce, w którym odbywa się badanie, jest świadkiem tego, jak dwójka śmiertelnie chorych siedemnastolatków uczy się tego, czym jest pierwsza miłość - i tego, że chociaż życie jest bardzo kruche i można stracić je w ciągu paru chwil, zawsze warto walczyć o nowe, lepsze jutro: chociażby po to, by być ze sobą jak najdłużej.

W "Napisz mnie po swojemu" mamy rozdziały z perspektywy June i Jessego, ale także ich alternatywne życie, które jest bardziej szczęśliwe - co jest swego rodzaju projektem June, która chciałaby zostać pisarką i tworzy opowieść, w której już dawno wyzdrowieli z nowotworu i żyją sobie razem na studiach. Bo to, co przyniesie im przyszłość - ta prawdziwa - jest niepewne. Czy obu uda im się wyzdrowieć, czy raczej choroba zbierze swoje żniwo... Cóż, tego dowiecie się dopiero podczas czytania.

Z jednej strony lubię to, że to bardziej taka wersja w stylu young adult, z drugiej strony miałam wrażenie, że pewne rzeczy bywają przesłodzone - i że to nie jest tak za bardzo w stylu Tillie Cole, którą zdążyłam poznać z innych historii. Mimo wszystko pewnik jest taki: ta książka mocno porusza emocjonalnie, a już szczególnie w takim wydaniu, w jaki poznawałam ją ja - słuchając na Audiotece, gdzie dosłownie wszystkie słowa wbijały się do mojej głowy z pełną dawką uderzeniową. Nie zamieniłabym tego w żadnym wypadku: słuchane słowa może rozwaliły mnie emocjonalnie i ogromnie wzruszyły, ale przynajmniej miałam okazję na tak inne poznanie tej opowieści, że mam wrażenie, że patrząc na te słowa na papierze pewne fragmenty aż tak bardzo by nie wybrzmiały (a pewne wyrazy pewnie zalałabym łzami).

Podsumowując: piękna okładka, wielki bagaż emocjonalny i wydarzenia, które potrafią zrobić czytelnikowi sieczkę z głowy.

Uważam jednak, że takie książki są potrzebne - podkreślające walkę osób chorych, ale także pokazujące, że nawet będąc śmiertelnie chorym, można liczyć na miłość i że w tak trudnym czasie dalej można chcieć spełniać swoje marzenia. Tillie Cole po raz kolejny udowodniła mi, że jest znakomitą autorką, po której historie warto sięgać w ciemno - ale że ma także ogromne serce, którym umie dzielić się z każdym swoim czytelnikiem, bo dosłownie czuje się wszystko to, co June i Jesse: całą paletę barw, które nam serwują.

Wow.

2 komentarze:



  1. "Są takie dni, że mrok przesłania słońce. Gdy przyszłość i marzenia, które brało się za pewnik, rozsypują się jak zamek z piasku."

    Tilie Cole znowu to zrobiła! Poraz kolejny moje serce zostało roztrzaskane na milion kawałków. "Napisz mnie po swojemu " to najnowsza powieść autorki - i zdecydowanie nie należy ona do lekkich.

    To historia 17-letniej June i Jessego. Dziewczyna marzy o napisaniu książki o miłości. Tylko jak ma to zrobić, skoro sama nigdy jej nie doświadczyła? Wszystko zmienia się, gdy poznaje Jesse’go – chłopaka, którego czas również jest ograniczony. Oboje chorują na ostrą białaczkę i dostają swoją ostatnią szansę. Czy tym razem leczenie okaże się skuteczne?
    Fabuła toczy się w dwóch wymiarach: teraźniejszości oraz w opowieści spisywanej przez June. Początkowo akcja rozwija się powoli, pozwalając nam wniknąć głęboko w emocje bohaterów. Później tempo przyśpiesza, a na czytelników czekają zaskakujące zwroty akcji.
    Autorka po raz kolejny podejmuje trudne tematy - śmiertelności, przemijania i choroby. Robi to w taki sposób, że rozrywa serca na pół.
    Mimo, że po części wiadomo było jak zakończy się ta historia to i tak łamie ona serce i wyciska łzy. 😥 Dlatego zanim po nią sięgnięcie naszykujcie sobie zapas chusteczek.

    Jeśli pokochaliście "Tysiąc pocałunków" 💋 i "Tysiąc złamanych serc" 💔 ta powieść również zostanie z Wami na długo. O takich książkach się nie zapomina.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś pesymistycznie mi się kojarzy to nazwisko. Ze złymi doświadczeniami czytelniczymi. I nie zgodzę się z przedmówcą, bo o takich książkach szybko się zapomina. Po prostu są zwykłą grą na emocjach, na nieszczęśliwej stronie kochanków. Być może wracamy do czasów romantyzmu. Tylko rozbiorów brakuje. Ale rozumiem, o złych, smutných doświadczeniach się nie zapomina tak szybko, jak o tych dobrych. Ja jednak wolałabym czytać dobrą przemyślaną literaturę, więc po tą pozycję nie sięgnę. Zresztą, niska ocena to potwierdza.

    OdpowiedzUsuń