Tytuł:
Stacja Tokio Ueno
Autor:
Yu Miri
Seria:
Seria z Żurawiem
Wydawnictwo:
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Rok
wydania: 2020
Liczba
stron: 160
Opis:
Przejmujący obraz Japonii, jakiej nie znamy.
Kazu nie żyje i jako duch nawiedza park w pobliżu stacji Tokio Ueno. Choć mężczyzna urodził się w tym samym roku, co cesarz – a to uznaje się za błogosławieństwo – jego życie było pełne bólu i nierzadko doskwierała mu samotność. Od kiedy przyjechał do Tokio, by jako robotnik pracować przy budowie obiektów sportowych na Igrzyska Olimpijskie w 1964 roku, zaczął tracić najbliższych, a pod koniec życia, po tragicznym tsunami w 2011 roku, zamieszkał w parku Ueno w ogromnym miasteczku bezdomnych. Czy po takim życiu Kazu zazna ukojenia?
Stacja Tokio Ueno pokazuje nieznane oblicze Japonii, w której bezdomność i bieda dotykają znacznej części społeczeństwa, zwłaszcza osób w podeszłym wieku. W swej przejmującej powieści Yu Miri oddaje głos wykluczonym, udowadniając, że literatura piękna ma ogromną moc uwrażliwiania na palące problemy społeczne.
Recenzja:
Kultura japońska Polakowi może się wydać egzotyczna. W naszych
wyobrażeniach przeciętny Japończyk jest osobą pracowitą, poukładaną, o wysokiej
kulturze osobistej. Czy Stacja Tokio Ueno
zrywa z tym stereotypem? Nie. Jej bohater od dwunastego roku życia ciężko
pracuje na utrzymanie swojej rodziny, życie mija mu niepostrzeżenie, a jedyne,
co go spotyka, to kolejne tragedie. Choć ma dzieci i bez słowa skargi pracuje z
dala od domu na ich utrzymanie, nie zna ich i nie wie, o czym z nimi rozmawiać.
Choć ma żonę, widuje się z nią zaledwie kilka razy w roku. Wiedzie smutne,
samotne życie i nawet po śmierci nie doznaje ukojenia.
Yu Miri napisała dziwną książkę. Jej bohater, Kazu, jest duchem nawiedzającym park w pobliżu stacji Tokio Ueno, gdzie mieszkał w ostatnich latach życia. Jego historię poznajemy we fragmentach, przeplatanych przypadkowymi dialogami „podsłuchanymi” przez bohatera, wstawkami historycznymi i stosunkowo rozległymi opisami. Taka narracja niespecjalnie przypadła mi do gustu, nie pozwoliła mi wczuć się w tę historię.
Kiedyś mieli
rodziny. Mieli domy. Nikt nie mieszka od urodzenia w kartonie albo szałasie z wbitych
w ziemię tyczek i tarpowych płacht. Nikt nie zostaje bezdomnym, bo chce.
Tak pisze autorka, ale jej bohater nie został bezdomnym, bo musiał.
Postąpił zdaje się bardzo po japońsku i odszedł sam, by nie być ciężarem dla
tej części rodziny, która mu jeszcze została. Inspiracją do napisania tej
książki były dla Miri „specjalne sprzątania” przeprowadzane w zamieszkiwanym
przez bezdomnych parku Ueno przed wizytami rodziny cesarskiej. Historia Kazu
była pretekstem do zwrócenia uwagi na biedę panującą w Japonii i na problem
bezdomności dotykający zwłaszcza osoby w podeszłym wieku. Autorka, jak już
wspomniałam, zrobiła to w sposób dziwny i niekonwencjonalny.
Stacja Tokio Ueno jako pozycja traktująca
o japońskich problemach społecznych powinna się spodobać osobom, które
interesują się innymi kulturami i nie boją się sięgać po prozę z różnych
zakątków świata. Ale muszę ostrzec: to pozycja przejmująca, depresyjna i
zabarwiona smutkiem – co za tym idzie może nie być do końca odpowiednia na
jesienne wieczory.
Raczej nie skuszę się. Z dużo smutku...
OdpowiedzUsuńCiepła herbata, trochę czekolady i da się czytać!
OdpowiedzUsuńNie jest to propozycja dla mnie. Raczej nie gustuje w takich książkach.
OdpowiedzUsuń"Stacja Tokio Ueno" bardzo emocjonalna książka, bo wiemy że to nie fikcja, przez to wstrząsa jeszcze bardziej czytelnika, mamy świadomość że to życie. Książka Yu Miri nie dla mnie za wiele smutku z jej kart wypływa.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to może być bardzo ciekawa podróż literacka do Japonii, która pozwoli na spojrzenie bliższe na dręczące ludzi w tym kraju problemy, zmartwienia. Smutna literatura, ale potrzebna. Bo życie nie jest tylko różowe, nieprawdaż ? 🙂
OdpowiedzUsuńTrudne tematy, ale przypominają o tym, o czym nie wolno zapominać.
OdpowiedzUsuńHehe, lubię książki proponowane przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prócz tego, że sięgają po egzotyczną tematykę obcych kultur, to robią to w definitywnie dziwny sposób. Albo oryginalny. "Dziwność" uważam jednak tutaj za słowo kluczowe, podobnie jak "niekonwencjonalność" użytą w recenzji. Ale to nie po raz pierwszy z takim nietypowym spojrzeniem się spotykamy, dlatego chyba to aż tak "nie dziwi" komentujących.
OdpowiedzUsuńDość depresyjna pozycja. Nie mogę powiedzieć, że "smutna historia", bo wtedy przyznałabym rację tym, że lepiej ich nie czytać, nie kupować, nie dyskutować lub nie powielać, a tak przecież nie jest. Może faktycznie nieodpowiednia na te jesienne wieczory, ale na pewno stanowi przykład literatury o temacie poważnym i wartym przerobienia. Pamiętam, gdy moja koleżanka Japonka dziwiła się, gdy wyjawiłam jej, że studiuję dwa kierunki. Zapytała mnie wtedy "jak ja to robię", a ja zamiast prostego "normalnie" nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Ona mi dopiero wyjaśniła, że w jej kraju studiowanie jednego kierunku polega na siedzeniu na uczelni od jakiejś 8 do 20 codziennie i studiowanie dwóch kierunków w tym samym czasie po prostu jest niemożliwe. Potem przestałam się dziwić, dlaczego chciała skończyć studia w innym niż swoim kraju. Faktycznie poziom ich nauki jest niezwykle wysoki, ale jakim kosztem! Na Ukrainie nawet pracuje się w podobnym trybie i w weekendy, na życie mając czasu już tylko w nocy, kosztem snu.
Uważam, że dlatego większość ludzi (nie tylko w Japoni, ale w sumie to właśnie nas czeka w przyszłości) jest tak wycofana z prostych społecznych kontaktów, dziwna, wręcz "nieżyciowa", nieprzygotowana do wchodzenia w związki z innymi ludźmi wyżej niż "znajoma z pracy", a to na rzecz długotrwałego procesu zarabiania. Porzucamy wszystko inne, wolny czas, hobby, relacje społeczne. Ja własnych znajomych nie widuję po przystankach jak kiedyś, bo jeżdżą autami i nie mamy szansy nawet na okazjonalne rozmowy, a przecież cywilizacyjny postęp skrócenia dojazdów miał nam pomóc w znalezieniu czasu właśnie dla bliskich. Cywilizacja nas rujnuje. W sklepach zdawkowe "cześć" i "muszę lecieć", bo mam dużo pracy. Nawet przy umówionych spotkaniach niektórzy mogą tylko na godzinkę. Straszne czasy. Kiedyś więcej rzeczy robiło się wspólnie, może nie społecznie (bo to od razu rzuca się na komunizm), ale we własnym gronie. Wyjście do restauracji, pubów, dyskotek, kina, jakiś wydarzeń produkowanych na dzielnicy czy w innych miastach. To jest dopiero bardzo smutne. Nikt się temu nie przeciwstawia.
PS Ja też nie mam pojęcia, czemu dzisiaj użyłam tak okrutnie dużo znaczków cudzysłowia.
Historia na pewno warta przeczytania. Pokazuje Japonię z zupełnie innej strony. Japonię, o której się nie mówi. Porusza wiele problemów współczesnych ludzi, nie tylko w Japonii. Może jednak rzeczywiście nie na jesień, przynajmniej nie tę szarą, deszczową.
OdpowiedzUsuńTo bardzo smutne.. my narzekamy na nasze rodziny, na dzieci, żony na mężów i na odwrót, a tam.. nie mają na to nawet czasu, nie mają czasu nawet żeby znaleźć powody do narzekań, ojcowie nie znają dzieci, z żoną widzą się kilka razy w roku. Mega to przykre. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Czasami twierdzi my, że chcielibyśmy innego życia, ale patrząc przykładowo na życie Japończyków, twierdzę, że tu gdzie się teraz znajduje jest w porządku. Tak naprawdę często, dopóki ktoś lub coś nas nie uświadomi, żyjemy w przekonaniu, że gdzieś jej lepiej, że ktoś ma lepiej, tak więc "wszędzie dobrze gdzie nas nie ma". Książka wydaje się być ciekawa i pełna informacji o kulturze japońskiej, jednak autorka podjęła dość dziwną narrację. Trochę szkoda bo mogłaby być to naprawdę dobra książka, choć pewnie nadal jest. Ja mało czytam książek o innych kulturach, jednak nie dlatego, że mnie to nie interesuje, tylko lepiej mi je poznawać przez filmy, seriale, itp. Ta pozycja mnie zaciekawiła, jednak nie wiem jak poradzę sobie z tą narracją, ale zawsze można spróbować.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z recenzentką, że nie jest to książka na jesienne wieczory dla osób łatwo popadających w melancholię. Jest to pozycja, która zmusza do "zatrzymania się" i zastanowienia się nad własnym życiem. Fakt... Japonia- inna kultura, inne priorytety, ale problemy społeczne wcale nie "inne". Nie straszna nawet dziwna narracja, wszak ten zabieg pozwala poczuć sytuację bohatera, któremu życie nie szczędziło bólu. Myślę, że narracja będzie problemem na początku, a potem wejdzie się "w rytm" ;-) No i trudno oprzeć się możliwości wgłębienia się w kulturę Dalekiego Wschodu, nawet jeśli jest ona zabarwiona smutkiem.
OdpowiedzUsuńCałość na okładce wygląda tak, jak gdyby ktoś stworzył grafikę za pomocą farb, które następnie rozmazał wodą lub też nie pozwolił im wcześniej dokładnie wyschnąć, nie sprawił, iż mamy szansę zobaczyć ostrzejsze kontury. Jest to rozwiązanie całkiem nietypowe, bo obecnie rzadko spotkane jednak przyznam, że spodobało mi się, również to, że zastosowano wybieg, jak gdyby tytuł i imię oraz nazwisko jawiły się jakoby napisane piórem, czy też pędzlem. Stonowane, nietypowe, a jednak mające swój plus. Kazu jest duchem, urodzony w tym samym roku co cesarz, po swej śmierci nawiedza park w pobliżu tytułowej stacji — Tokio Ueno. Za życia był robotnikiem, który budował obiekty do Olimpiady w Tokio w 1964 roku, a następnie zaczął tracić bliskich, by swe życie zakończyć w parku, gdzie zamieszkał jako jeden z bezdomnych po tsunami w 2011 roku. Po lekturze opisu poczułam smutek, gdyż już po niej wiedziałam, że przyjdzie mi się spotkać z powieścią, która naświetla nam problemy społeczne, to jak żyją osoby bezdomne, jak mogą różnić się poszczególne warstwy ludzi w drabinie społecznej. Nie wiem, czy jestem gotowa, aby zmierzyć się z tym, co niewątpliwie będzie smutną lekturą, będzie rzucało spojrzenie na to, jak w Japonii może toczyć się życie z punktu widzenia takiej osoby, jak Kazu. Ciężkie, smutne, bez wątpienia poważne. Jednak czy dla mnie? Nie na chwilę obecną, nie w obecnej sytuację, gdy wokół tyle smutku i ciężkich chwil.
OdpowiedzUsuń